-Halo? - zapytał cicho.
-Czy dodzwoniłem się do pana Johna Smitha?
-Tak, to ja. - zapewnił, wiedząc, co teraz usłyszy.
-Widzi pan, pani Jamie Collins tydzień temu, kiedy została zabrana do szpitala, poprosiła nas, żeby do pana zatelefonować w razie jakiejkolwiek zmiany stanu jej zdrowia.
-Tak? - John przełknął głośno ślinę, a jego serce momentalnie przyspieszyło. Wiedział, co usłyszy, jednak tak naprawdę wolałby tego uniknąć.
-Pani Jamie... Zmarła wczoraj w nocy... Robiliśmy co w naszej mocy, żeby ją odratować, jednak... nie udało się. Bardzo nam przykro... - powiedział lekarz.
Oczy Johna zaszły łzami. Wiedział o chorobie Jamie, wiedział o jej pobycie w szpitalu, miał świadomość tego wszystkiego, co miało sie wydarzyć... Jednak dzisiaj, kiedy usłyszał z ust lekarza, że matka Ivy zmarła, ugięły się pod nim kolana. Piekło go w gardle, nie był w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa.
-Dziękuję za informację. - szepnął i już chciał się rozłączyć, kiedy lekarz się odezwał.
-Prosiłbym o przyjechanie do szpitala w Southampton jak najszybciej.
-Dobrze, będę jutro. - szepnął cicho John. - do widzenia. - mruknął, nadusił czerwoną słuchawkę i odłożył telefon na stole.
Tak naprawdę miał ochotę rozpłakać się jak małe dziecko, które nie dostało upragnionej zabawki, jednak wiedział, że musi być silny. Musi być silny dla Ivy, bo właśnie tego Jamie by chciała.
Wiedział, co teraz musi zrobić, wiedział to już od dawna. Wziął głęboki oddech i powolnym krokiem ruszył na górę. Wszedł do swojego pokoju i otwierając nocną szafkę wyjął z niej białą kopertę. Spojrzał na nią i przypomniał sobie jak Jamie ze łzami w oczach dawała mu ją tydzień temu.
Nie zastanawiając się długo, wyszedł z pomieszczenia z zamiarem udania się do pokoju Ivy. Jednak gdy stanął naprzeciwko drzwi, po prostu go sparaliżowało. Zastanawiał się, co je powie. Co, może tak prosto z mostu, że jej matka zmarła? Nie, oczywiście, że nie, to by mogło ją złamać i spowodować uraz, który ciągnąłby się za nią do końca życia. Tak więc, co mu pozostawało? Wiedział tylko tyle, że musi to powiedzieć bardzo delikatnie. A może... nic nie będzie mówił? Jamie powiedziała mu, że wyjaśniła wszystko w liście. Tylko... jak dużo wyjaśniła?
Nie zastanawiając się długo, delikatnie zapukał w drzwi, a następnie nadusił na klamkę. Ivy siedziała na łóżku, oparta o jego ramę i czytała książkę. Była taka... spokojna... Na myśl jak zareaguje na to, czego za chwilę się dowie, Johnowi krajało się serce. Jednak musiał to zrobić i sam doskonale o tym wiedział.
Gdy szatynka zorientowała się, że mężczyzna stoi w progu, spojrzała na niego i się uśmiechnęła.
-Tak?
John przełknął ślinę, przeszedł parę metrów, usiadł na łóżku Ivy i podał jej białą kopertę.
-Co to jest? - zapytała zaciekawiona.
-To... list od twojej matki. - odparł cicho. - Kazała mi ci go przekazać.
Dziewczyna wzięła niepewnie kopertę i przyjrzała jej się. Nie wiedziała, o co może chodzić. Przecież Jamie nigdy, ale to nigdy nie pisała do niej listów. A teraz? I to jeszcze tydzień po jej ostatniej wizycie? To było co najmniej dziwne.
Walcząc z ciekawością, szybko otwarła kopertę i wyjęła kartkę A4 zapisaną po obu stronach.
Już z początku rozpoznała pismo swojej matki.
Kochana córeczko,
sama nie wiem od czego zacząć. Więc może zacznę od tego, dlaczego piszę ten list. Wiesz dobrze, że w życiu każdego człowieka zdarzają się straszne rzeczy. Jeden złamie nogę, drugi rękę, a trzeci zachoruje na jakąś nieuleczalną chorobę. No właśnie... i w moim przypadku jest tak samo. Widzisz jakiś rok temu, gdy po wypadku samochodowym musiałam iść na obserwacje do szpitala, wykryto u mnie raka płuc. Złośliwego raka płuc, który był już w takim stadium, że lekarze z bezradności rozkładali ręce. Mówili, że nic już nie mogą zrobić, a ja nie miałam im tego za złe i proszę, abyś i ty nie miała, bo to nie była ich wina (chociaż pewnie teraz tak uważasz.)
Teraz chciałabym Cię przeprosić za to, że nie powiedziałam Ci o tym wcześniej. Po prostu... nie wiedziałam jak się do tego zabrać... a może nie chciałam Cię krzywdzić? Sądzę, że raczej to drugie. Wiem, że pewnie teraz będziesz na mnie zła i że pewnie wolałabyś dowiedzieć się o chorobie ode mnie... Jeszcze raz bardzo Cię przepraszam, za to wszystko.
Na koniec kwestia Johna. Pewnie zastanawiasz się, dlaczego powiedziałam Ci, żebyś tam jechała pomimo tego, że wiedziałam o raku. Otóż dlatego, że nie chciałam, abyś na to wszystko patrzyła. Patrzyła na to, jak umieram... Gdy tylko wyjechałaś, zwolniłam się z pracy i poszłam do szpitala. Tak zalecił mi lekarz, twierdząc, że tak będzie lepiej, bo będą mnie mieli pod stałą kontrolą. Z tego odstępu czasowego domyślam się, że byli pewni, że nie zostało mi już zbyt dużo. Ja sama o tym wiedziałam.
Pamiętasz jak tydzień temu byłam u Was w odwiedziny? Pewnie potem zastanawiałaś się, dlaczego pojechałam tak szybko. Otóż dlatego, że nie mogłam znieść myśli, że już więcej Cię nie zobaczę, ani nie przytulę. Gdy wracałam samochodem do szpitala, nie mogłam sobie darować, ż tak niespodziewanie Cię zostawiam, że nie będę uczestniczyła w Twoim życiu, że nie będę z Tobą, kiedy będziesz brała ślub, ani po tym, kiedy urodzisz swoje pierwsze dziecko. Ale wiesz co sobie później pomyślałam? Że tak naprawdę będę z Tobą cały czas, spoglądając na Ciebie z góry i się uśmiechając. Ivy, kocham Cię ponad wszystko i jestem z Ciebie bardzo, ale to bardzo dumna. Proszę, nigdy o tym nie zapominaj, obiecujesz mi?
Jeszcze raz, bardzo Cię przepraszam...
Mama
Po przeczytaniu tego wszystkiego, Ivy zrobiło się słabo, a łzy które cały czas miała w oczach, teraz spływały swobodnie po jej policzkach.
-Mama... ? - zapytała cicho, a John pokiwał głową. Wiedział o co chodzi i dziewczyna była mu wdzięczna za to, że nie kazał jej kończyć.
Teraz to już potok łez zalał jej twarz. Nawet nie zdając sobie z tego sprawy, wypuściła list z ręki i automatycznie wtuliła się w pierś wujka.
Jej mama... nie żyje? Nie, to nie możliwe! Ten list musiał być jakimś żartem! Bo przecież to nie mogła być prawda! Po prostu nie mogła! Przecież jeszcze tydzień temu, rozmawiała ze swoją rodzicielką, wszystko było dobrze! A teraz? W przeciągu kilku minut dowiedziała się, że straciła osobę, którą kochała najbardziej na świecie!
Dlaczego mama nie powiedziała jej wcześniej?! Nie musiała wyjeżdżać do Londynu, przecież mogłaby zostać w domu.! Wtedy spędziłaby z Jamie więcej czasu, a nie dowiedziałaby się wszystkiego w liście!
Zaszlochała głośno, a John mocniej przycisnął ją do swojej piersi.
Chciała przestać o tym wszystkim myśleć, jednak nie mogła! No bo, jak? Jak mogła przestać myśleć o śmierci własnej matki?!
Przymknęła oczy, nie chcąc, żeby jakakolwiek łza, wydostała się spod jej powieki. Nawet się nie zorientowała, kiedy zasnęła.
*
Gdy tylko zorientował się, że Ivy śpi, wyszedł po cichu z jej pokoju, a następnie skierował się do salonu, gdzie usiadł na swoim ulubionym fotelu. W głowie miał totalny mętlik. Nie wiedział co zrobić. Czy powiedzieć dziewczynie, to co i tak musi w końcu powiedzieć? To jak narazie odpada, bo szatynka mogłaby go znienawidzić. Stwierdził, że jeszcze poczeka, z tydzień albo dwa.
Jak narazie musiał się zająć czym innym. Jutro czekała go podróż do Southampton, a następnie musiał pozałatwiać sprawy związane z pogrzebem.
Postanowił, że zadzwoni do Anne i powie jej o wszystkim. Poprosi ją też, aby najpierw przekazała Harremu wiadomość o tym, że Ivy nie przyjdzie, a także, żeby jutro przyszła tutaj i zajęła się dziewczyną, kiedy on będzie w Southhampton. Pomimo tego, że szatynka była już pełnoletnia, to i tak obawiał się, co może zroibć, kiedy będzie sama.
Ruszył do kuchni i wziąłwszy telefon, wybrał numer Anne. Kobieta odebrała już po dwóch sygnałach.
-O, cześć John! Właśnie miałam do ciebie dzwonić! Czy... - chciała zapytać, ale mężczyzna jej przerwał.
-To już się stało. - powiedział.
Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.
-John... nawet nie wiesz jak mi przykro. - odparła z żalem w głosie, Anne.
-Mnie też... Jednak nie dzwonie do ciebie z inną sprawą. Po pierwsze, to czy mogłabyś powiedzieć Harremu, że Ivy dziś do niego nie przyjdzie?
-Przecież nie musiała przychodzić w weekendy.
-Tak, wiem. Jednak dziś rano zadzwonił do niej i się umówili... To... mogłabyś? - zapytał.
-Uhm... jasne.
-I jeszcze jedno...
-Tak?
-Czy mogłabyś jutro z samego rana przyjechać do nas i mieć oko na nią? Ja jutro o dziewiątej jadę do szpitala w Southhampton i nie chcę, by była sama. - mruknął.
-Pewnie, nie ma problemu. - powiedziała ciepło Anne.
-Dziękuję... Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem ci za to wdzięczny...
-Nie ma sprawy. I... John? Składam ci najszczersze kondolencje, Jamie była naprawdę cudowną kobietą.
-Tak... była. - mruknął. - Muszę kończyć. - odparł, czując, że w jego oczach pojawiają się łzy.
-Do zobaczenia jutro. - powiedziała i rozłączyła się.
Mężczyzna jeszcze przez chwilę wpatrywał się w wyświetlacz, jednak już sekundę później odłożył telefon. Wrócił do salonu, usiadł w fotelu i wbił wzrok w przestrzeń. Nie był w stanie teraz o niczym myśleć. Był... złamany...
~~***~~
No i jest kolejny ;D
~Sama nie wiem, co tu napisać, wiec napiszę tylko jedno.
Bardzo, ale to bardzo dziękuję Wam za te 29 komentarzy pod poprzednią notką <3333 Widząc liczbę 22 już miałam uśmiech na twarzy, a co dopiero 29! Wow... kochani, jesteście naprawdę wspaniali <3333 Dzięki Wam praktycznie całkowicie odrzuciłam wizję porzucenia tego bloga, bo wiem, że mam dla kogo pisać <33333 Jeszcze raz dziękuję <3
~Info o nn - ramka po boku ;D
To by było na tyle :D
Pa, kocham Was <3333