poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Rozdział 11


  -Halo? - zapytał cicho.
  -Czy dodzwoniłem się do pana Johna Smitha?
 -Tak, to ja. - zapewnił, wiedząc, co teraz usłyszy.
 -Widzi pan, pani Jamie Collins tydzień temu, kiedy została zabrana do szpitala, poprosiła nas, żeby do pana zatelefonować w razie jakiejkolwiek zmiany stanu jej zdrowia.
  -Tak? - John przełknął głośno ślinę, a jego serce momentalnie przyspieszyło. Wiedział, co usłyszy, jednak tak naprawdę wolałby tego uniknąć.
  -Pani Jamie... Zmarła wczoraj w nocy... Robiliśmy co w naszej mocy, żeby ją odratować, jednak... nie udało się. Bardzo nam przykro... - powiedział lekarz.
Oczy Johna zaszły łzami. Wiedział o chorobie Jamie, wiedział o jej pobycie w szpitalu, miał świadomość tego wszystkiego, co miało sie wydarzyć... Jednak dzisiaj, kiedy usłyszał z ust lekarza, że matka Ivy zmarła, ugięły się pod nim kolana. Piekło go w gardle, nie był w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa.
  -Dziękuję za informację. - szepnął i już chciał się rozłączyć, kiedy lekarz się odezwał.
  -Prosiłbym o przyjechanie do szpitala w Southampton jak najszybciej.
  -Dobrze, będę jutro. - szepnął cicho John. - do widzenia. - mruknął, nadusił czerwoną słuchawkę i odłożył telefon na stole.
Tak naprawdę miał ochotę rozpłakać się jak małe dziecko, które nie dostało upragnionej zabawki, jednak wiedział, że musi być silny. Musi być silny dla Ivy, bo właśnie tego Jamie by chciała.
 Wiedział, co teraz musi zrobić, wiedział to już od dawna. Wziął głęboki oddech i powolnym krokiem ruszył na górę. Wszedł do swojego pokoju i otwierając nocną szafkę wyjął z niej białą kopertę. Spojrzał na nią i przypomniał sobie jak Jamie ze łzami w oczach dawała mu ją tydzień temu.
 Nie zastanawiając się długo, wyszedł z pomieszczenia z zamiarem udania się do pokoju Ivy. Jednak gdy stanął naprzeciwko drzwi, po prostu go sparaliżowało. Zastanawiał się, co je powie. Co, może tak prosto z mostu, że jej matka zmarła? Nie, oczywiście, że nie, to by mogło ją złamać i spowodować uraz, który ciągnąłby się za nią do końca życia. Tak więc, co mu pozostawało? Wiedział tylko tyle, że musi to powiedzieć bardzo delikatnie. A może... nic nie będzie mówił? Jamie powiedziała mu, że wyjaśniła wszystko w liście. Tylko... jak dużo wyjaśniła?
 Nie zastanawiając się długo, delikatnie zapukał w drzwi, a następnie nadusił na klamkę. Ivy siedziała na łóżku, oparta o jego ramę i czytała książkę. Była taka... spokojna... Na myśl jak zareaguje na to, czego za chwilę się dowie, Johnowi krajało się serce. Jednak musiał to zrobić i sam doskonale o tym wiedział.
Gdy szatynka zorientowała się, że mężczyzna stoi w progu, spojrzała na niego i się uśmiechnęła.
  -Tak?
John przełknął ślinę, przeszedł parę metrów, usiadł na łóżku Ivy i podał jej białą kopertę.
  -Co to jest? - zapytała zaciekawiona.
  -To... list od twojej matki. - odparł cicho. - Kazała mi ci go przekazać.
Dziewczyna wzięła niepewnie kopertę i przyjrzała jej się. Nie wiedziała, o co może chodzić. Przecież Jamie nigdy, ale to nigdy nie pisała do niej listów. A teraz? I to jeszcze tydzień po jej ostatniej wizycie? To było co najmniej dziwne.
 Walcząc z ciekawością, szybko otwarła kopertę i wyjęła kartkę A4 zapisaną po obu stronach.
Już z początku rozpoznała pismo swojej matki.

Kochana córeczko,
sama nie wiem od czego zacząć. Więc może zacznę od tego, dlaczego piszę ten list. Wiesz dobrze, że w życiu każdego człowieka zdarzają się straszne rzeczy. Jeden złamie nogę, drugi rękę, a trzeci zachoruje na jakąś nieuleczalną chorobę. No właśnie... i w moim przypadku jest tak samo. Widzisz jakiś rok temu, gdy po wypadku samochodowym musiałam iść na obserwacje do szpitala, wykryto u mnie raka płuc. Złośliwego raka płuc, który był już w takim stadium, że lekarze z bezradności rozkładali ręce. Mówili, że nic już nie mogą zrobić, a ja nie miałam im tego za złe i proszę, abyś i ty nie miała, bo to nie była ich wina (chociaż pewnie teraz tak uważasz.)
 Teraz chciałabym Cię przeprosić za to, że nie powiedziałam Ci o tym wcześniej. Po prostu... nie wiedziałam jak się do tego zabrać... a może nie chciałam Cię krzywdzić? Sądzę, że raczej to drugie. Wiem, że pewnie teraz będziesz na mnie zła i że pewnie wolałabyś dowiedzieć się o chorobie ode mnie... Jeszcze raz bardzo Cię przepraszam, za to wszystko.
Na koniec kwestia Johna. Pewnie zastanawiasz się, dlaczego powiedziałam Ci, żebyś tam jechała pomimo tego, że wiedziałam o raku. Otóż dlatego, że nie chciałam, abyś na to wszystko patrzyła. Patrzyła na to, jak umieram... Gdy tylko wyjechałaś, zwolniłam się z pracy i poszłam do szpitala. Tak zalecił mi lekarz, twierdząc, że tak będzie lepiej, bo będą mnie mieli pod stałą kontrolą. Z tego odstępu czasowego domyślam się, że byli pewni, że nie zostało mi już zbyt dużo. Ja sama o tym wiedziałam.
Pamiętasz jak tydzień temu byłam u Was w odwiedziny? Pewnie potem zastanawiałaś się, dlaczego pojechałam tak szybko. Otóż dlatego, że nie mogłam znieść myśli, że już więcej Cię nie zobaczę, ani nie przytulę. Gdy wracałam samochodem do szpitala, nie mogłam sobie darować, ż tak niespodziewanie Cię zostawiam, że nie będę uczestniczyła w Twoim życiu, że nie będę z Tobą, kiedy będziesz brała ślub, ani po tym, kiedy urodzisz swoje pierwsze dziecko. Ale wiesz co sobie później pomyślałam? Że tak naprawdę będę z Tobą cały czas, spoglądając na Ciebie z góry i się uśmiechając. Ivy, kocham Cię ponad wszystko i jestem z Ciebie bardzo, ale to bardzo dumna. Proszę, nigdy o tym nie zapominaj, obiecujesz mi?
 Jeszcze raz, bardzo Cię przepraszam...
                                                                                                                Mama

Po przeczytaniu tego wszystkiego, Ivy zrobiło się słabo, a łzy które cały czas miała w oczach, teraz spływały swobodnie po jej policzkach.
  -Mama... ? - zapytała cicho, a John pokiwał głową. Wiedział o co chodzi i dziewczyna była mu wdzięczna za to, że nie kazał jej kończyć.
Teraz to już potok łez zalał jej twarz. Nawet nie zdając sobie z tego sprawy, wypuściła list z ręki i automatycznie wtuliła się w pierś wujka.
Jej mama... nie żyje? Nie, to nie możliwe! Ten list musiał być jakimś żartem! Bo przecież to nie mogła być prawda! Po prostu nie mogła! Przecież jeszcze tydzień temu, rozmawiała ze swoją rodzicielką, wszystko było dobrze! A teraz? W przeciągu kilku minut dowiedziała się, że straciła osobę, którą kochała najbardziej na świecie!
 Dlaczego mama nie powiedziała jej wcześniej?! Nie musiała wyjeżdżać do Londynu, przecież mogłaby zostać w domu.! Wtedy spędziłaby z Jamie więcej czasu, a nie dowiedziałaby się wszystkiego w liście!
Zaszlochała głośno, a John mocniej przycisnął ją do swojej piersi.
Chciała przestać o tym wszystkim myśleć, jednak nie mogła! No bo, jak? Jak mogła przestać myśleć o śmierci własnej matki?!
Przymknęła oczy, nie chcąc, żeby jakakolwiek łza, wydostała się spod jej powieki. Nawet się nie zorientowała, kiedy zasnęła.

                                              *
Gdy tylko zorientował się, że Ivy śpi, wyszedł po cichu z jej pokoju, a następnie skierował się do salonu, gdzie usiadł na swoim ulubionym fotelu. W głowie miał totalny mętlik. Nie wiedział co zrobić. Czy powiedzieć dziewczynie, to co i tak musi w końcu powiedzieć? To jak narazie odpada, bo szatynka mogłaby go znienawidzić. Stwierdził, że jeszcze poczeka, z tydzień albo dwa.
 Jak narazie musiał się zająć czym innym. Jutro czekała go podróż do Southampton, a następnie musiał pozałatwiać sprawy związane z pogrzebem.
 Postanowił, że zadzwoni do Anne i powie jej o wszystkim. Poprosi ją też, aby najpierw przekazała Harremu wiadomość o tym, że Ivy nie przyjdzie, a także, żeby jutro przyszła tutaj i zajęła się dziewczyną, kiedy on będzie w Southhampton. Pomimo tego, że szatynka była już pełnoletnia, to i tak obawiał się, co może zroibć, kiedy będzie sama.
 Ruszył do kuchni i wziąłwszy telefon, wybrał numer Anne. Kobieta odebrała już po dwóch sygnałach.
  -O, cześć John! Właśnie miałam do ciebie dzwonić! Czy... - chciała zapytać, ale mężczyzna jej przerwał.
  -To już się stało. - powiedział.
Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.
  -John... nawet nie wiesz jak mi przykro. - odparła z żalem w głosie, Anne.
 -Mnie też... Jednak nie dzwonie do ciebie z inną sprawą. Po pierwsze, to czy mogłabyś powiedzieć Harremu, że Ivy dziś do niego nie przyjdzie?
  -Przecież nie musiała przychodzić w weekendy.
  -Tak, wiem. Jednak dziś rano zadzwonił do niej i się umówili... To... mogłabyś? - zapytał.
  -Uhm... jasne.
  -I jeszcze jedno...
  -Tak?
  -Czy mogłabyś jutro z samego rana przyjechać do nas i mieć oko na nią? Ja jutro o dziewiątej jadę do szpitala w Southhampton i nie chcę, by była sama. - mruknął.
  -Pewnie, nie ma problemu. - powiedziała ciepło Anne.
  -Dziękuję... Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem ci za to wdzięczny...
  -Nie ma sprawy. I... John? Składam ci najszczersze kondolencje, Jamie była naprawdę cudowną kobietą.
  -Tak... była. - mruknął. - Muszę kończyć. - odparł, czując, że w jego oczach pojawiają się łzy.
  -Do zobaczenia jutro. - powiedziała i rozłączyła się.
Mężczyzna jeszcze przez chwilę wpatrywał się w wyświetlacz, jednak już sekundę później odłożył telefon. Wrócił do salonu, usiadł w fotelu i wbił wzrok w przestrzeń. Nie był w stanie teraz o niczym myśleć. Był... złamany...

                                                            ~~***~~
No i jest kolejny ;D 
~Sama nie wiem, co tu napisać, wiec napiszę tylko jedno.
Bardzo, ale to bardzo dziękuję Wam za te 29 komentarzy pod poprzednią notką <3333 Widząc liczbę 22 już miałam uśmiech na twarzy, a co dopiero 29! Wow... kochani, jesteście naprawdę wspaniali <3333 Dzięki Wam praktycznie całkowicie odrzuciłam wizję porzucenia tego bloga, bo wiem, że mam dla kogo pisać <33333 Jeszcze raz dziękuję <3
~Info o nn - ramka po boku ;D
 
To by było na tyle :D
Pa, kocham Was <3333

wtorek, 21 sierpnia 2012

Rozdział 10


 Co zdziwiło Ivy najbardziej po powrocie od Harrego? To, że bez żadnej zapowiedzi w salonie siedziała jej mama, popijając z Johnem herbatę. Dziewczyna bez żadnego zastanowienia, rzuciła się na szyję swojej rodzicielce, która przytuliła ją bardzo mocno. Gdy już nacieszyły się swoją bliskością, Ivy spojrzała na mamę ze zdziwieniem.
  -Co ty tu robisz?
  -Co to już nie można odwiedzić swojej córki? – zapytała z uśmiechem.
  -Po półtora tygodniu? – szatynka uniosła jedną brew.
Jamie podniosła ręce na wysokość głowy.
  -Poddaję się, przyłapałaś mnie. – Ivy wyszczerzyła zęby. – firma wysłała mnie po jakieś tam zamówienie, a że pracownicy uwinęli się z tym wszystkim dość szybko, stwierdziłam, że skoro jestem w pobliżu, to wpadnę… I co, teraz mi wierzysz? – uśmiechnęła, a w jej oczach pojawiły się iskierki.
  -Teraz tak. – odparła i usiadła na wolnym krześle.
  -Słyszałam, jaką fuchę dostałaś od Johna. – powiedziała kobieta. – Dobrze się w związku z tym zachowałaś.
Momentalnie przed oczami szatynki pojawił się Harry, który wykrzyczał jej to wszystko na temat Anne, a następnie przez jakieś trzy minuty siedział z głową ukrytą w rękach. Tak jakby go coś złamało od środka.
  -Ta.. – mruknęła tylko.
  -Nie jest dla ciebie najgorszy, prawda? – zapytał John.
  -Jest… jest okey.
  -No to się cieszę. – na twarzy mężczyzny pojawił się szczery uśmiech.
  -Wiecie, ja już muszę uciekać. Szef się będzie denerwował, dlaczego tak długo nie wracam. – westchnęła kobieta i przytuliła Ivy do piersi. – Pamiętaj, bez względu na wszystko, że bardzo, ale to bardzo cię kocham i jestem z ciebie naprawdę dumna. – szepnęła.
Dziewczynę bardzo zdziwiło to, że matka jej to mówi. No bo przecież tak mówią osoby, które… nie, to niemożliwe… Zganiła się w środku za to, jak mogła w ogóle o czymś takim pomyśleć.
 Gdy Jamie wychodziła z domu, Ivy albo się wydawało, albo kobieta miała łzy w oczach. To dlatego, że wyjeżdża? Przecież za niecałe dwa miesiące się znów zobaczą. A w dodatku mogą rozmawiać przez telefon… Szatynka nie wiedziała, o co chodzi, ale z jakiegoś niewyjaśnionego powodu, miała złe przeczucia.

 John wiedział, że niedługo to się wydarzy. Był tego pewny, tak samo, jak Jamie, która tu przyjechała. Na samo wyobrażenie sobie tego, miał łzy w oczach, nie wiedział co się stanie, kiedy nadejdzie na to czas… Czy sprosta zadaniu, które postawiła przed nim kobieta, czy stchórzy, pozostawiając wszystko takim, jakim jest teraz? Sam nie wiedział, pragnął tylko, aby znalazł w sobie na to wszystko wewnętrzną siłę, bo przecież gdy nadejdzie czas, to on będzie musiał być tym, w który będzie myślał racjonalnie, w tych przesiąkniętych smutkiem dniach.

  Kolejny tydzień minął bardzo szybko. Być może to dlatego, że gdy wstawała, od razu, nawet nie patrząc na godzinę, szła do Harrego. Ivy musiała przyznać, że naprawdę bardzo dobrze jej się z nim rozmawiało, a nawet dość często zdarzało się, że zapominali o zegarze i zamiast o siedemnastej, dziewczyna wracała o dwudziestej. Niestety nie mogli nigdzie wychodzić, bo według oficjalnej wersji, chłopak był chory, jednak nie przeszkadzało im to, nie znali się zbyt długo, więc mieli masę tematów do omówienia.
 Przez ten tydzień każdego wieczoru dzwoniła do niej także Jamie. Wypytywała, jak jej minął dzień i jak starania z Harrym. Ivy bardzo dokładnie opisywała jej całą sytuację, którą kobieta słuchała z zainteresowaniem. Jednak gdy już coś odpowiadała, szatynka miała wrażenie, że jej matka ma problemy z mówieniem. Tak, jakby sprawiało jej to wysiłek. Jednak gdy o to pytała, Jamie mówiła że jest po prostu zmęczona, a Ivy jej wierzyła. Zwykle też pod koniec rozmowy mówiła jak bardzo ją kocha i że zadzwoni następnego dnia, co nie byłoby takie dziwnie, gdyby nie to, ze nigdy tak nie robiła.
 Przez ten tydzień dużo się zmieniło. Dziewczyna zauważyła, że Harry jest może trochę milszy dla swojej matki. Odpowiadał jej tonem bez emocji, jednak dzięki Bogu nie był już chamski. Ivy była z tych postępów zadowolona, jednak cały czas miała nadzieję, że w końcu Styles wybaczy Anne i stworzą kochającą się rodzinę.
 Dla niej samej chłopak też był znacznie koleżeński. Dużo rozmawiali, przeważnie o sytuacji z jego mamą, co w gruncie rzeczy jej nie przeszkadzało. Sądziła, że o czym kolwiek by nie rozmawiali, zawsze by się dogadywali. Ivy miała wrażenie, jakby znali się już od wieków.
 W końcu John pozwolił jej powiedzieć o tym wszystkim Amy. Jak na taką zwariowaną nastolatkę, zachowywała się dość spokojnie, gdy mówiła jej o Harrym. Obiecała też, że nikomu nie powie, a jeżeli nie dotrzymałaby tajemnicy w pokucie miała oddać Ivy swoją lustrzankę, którą kochała ponad życie, jednak szatynka była pewna, że sąsiadka potrafi dochowywać tajemnic, więc pewnie nie dojdzie do takiej sytuacji.

Ivy obudziła się z myślą, że dziś jest sobota. Nareszcie! Będzie mogła posiedzieć w ogródku i poczytać jakieś książki, które wzięła ze sobą do Londynu. Pomimo, ze była tak bardzo ucieszona tą perspektywą, nie potrafiła znaleźć w sobie dość siły, by się zebrać. Jednak już po chwili mozolnie zwlekła się z łóżka i powolnym krokiem ruszyła do łazienki. Wzięła szybki prysznic, wysuszyła włosy, a następnie poszła do pokoju po jakieś ubrania. Sama nie wiedziała, co wybrać. Z niewiadomo jakich przyczyn, w całej Anglii było naprawdę upalnie. Właśnie! W Anglii! W kraju, który jest znany z całej masy opadów i niezbyt wysokiej temperatury!
  -Nie mam się w co ubrać. – powiedziała bezradnie, grzebiąc w szafie.
Jednak po głębszych przeszukiwaniach, wyciągnęła krótkie jeansowe spodenki i zwykły biały T-shirt z nadrukiem. Ubrała się szybko w przygotowane przez siebie rzeczy i łapiąc leżącą na półce gumkę, związała włosy w luźny kucyk, wychodząc z założenia, że tak będzie jej po prostu chłodniej.
Następnie udała się do kuchni. Jak się John pewnie jeszcze spał, bo gdyby tak nie było, przygotowane śniadanie leżałoby już na stole. Ivy postanowiła dzisiaj zamienić role i to ona zrobi posiłek.
 Tylko… co? Może…Sałatka! Tak, sałatka jest idealna na takie upalne dni.
Wzięła z lodówki wszystkie potrzebne składniki i zaczęła je kroić. Oczywiście nie obyło się bez przeciętego palca. Pospiesznie opłukała malutkie zranienie i wróciła do przygotowywania śniadania. Wrzuciła warzywa do dwóch misek i polała oliwą z oliwek. No, to skończone. Można jeść.
 Postawiła posiłek na stole kuchennym i zaczęła go konsumować. Chwilę później do pomieszczenia wszedł John. Widząc, co je Ivy, zatrzymał się gwałtownie.
  -Sałatka? Wiesz dobrze, że nie lubię zieleniny. – skrzywił się.
Szatynka zmroziła go wzrokiem.
  -Jak chcesz, to możesz sobie zrobić coś innego.
  -Zielenina jak najbardziej może być! – zapewnił z powagą, na co dziewczyna się zaśmiała.
Mężczyzna usiadł obok niej i zaczął zajadać się sałatką.
  -To co dziś zamierzasz robić? – zapytał John.
Ivy wzruszyła ramionami.
  -Tak naprawdę to nie mam żadnych planów. Pewnie poczytam książki w ogródku, to wszystko. – wyjaśniła i zabrała się za kończenie śniadania.
Nagle po domu rozniósł się dźwięk telefonu Ivy. Szatynka wzięła go do ręki i spojrzała na wyświetlacz, na którym widniał napis Harry. Pospiesznie nadusiła zieloną słuchawkę i przyłożyła aparat do ucha.
  -Słucham?
  -Cześć, mam pytanie, nie chciałabyś dzisiaj do mnie wpaść? Potwornie mi się nudzi, a nie mogę wychodzić z domu. – mruknął. – No wiesz, reporterzy pewnie by mnie dopadli i już nie dali by mi spokoju.
  -Ehm.. miałam trochę inne plany…
  -No zgódź się! Co ja tu będę sam robił?
  -Przecież jeszcze niedawno nie chciałeś, żebym w ogóle do ciebie przychodziła. – drażniła się z nim.
  -Tak, ale… to było dawno… - usłyszała skruchę w jego głosie. – To przyjdziesz?
  -Okey. – uśmiechnęła się, świadoma tego, że on i tak tego nie widzi. – To o której?
  -Jeżeli możesz teraz, to przyjdź teraz. – powiedział.
  -Teraz to może nie, ale… będę tak za… Hmm.. godzinkę?
  -Nie ma sprawy. – odparł. – To do zobaczenia.
  -Jasne.
Rozłączyła się i schowała telefon do kieszeni.
  -Czyli jednak masz na dzisiaj jakieś plany. – John się uśmiechnął.
  -Tak, chyba tak. – odparła i zaniosła miskę po sałatce do zlewu. Następnie zabrała się za jej mycie.
  -Powiedz mi, ale tak szczerze, dogadujecie się? – zapytał mężczyzna.
Oj, i to bardzo! – pomyślała brązowowłosa. Jednak postanowiła powiedzieć coś innego.
  -Tak,  jakoś dajemy radę. A co?
  -Nic, nic tak tylko… a jaki jest dla Anne?
Dziewczyna zastanowiła się na chwilę, próbując przypomnieć sobie, jak traktował kobietę.
  -Jakoś nie pali się do rozmowy z nią, jednak gdy się go o coś pyta, normalnie jej odpowiada. No wiesz, neutralnym tonem. – wyjaśniła, a mężczyzna pokiwał głową. – Ja pójdę na górę. Chciałabym jeszcze przed wyjściem przeczytać parę stron. – powiedziała i już po chwili zniknęła z kuchni.

  John postanowił, że za chwilę również będzie się zbierał. Miał na jedenastą do pracy, a była już dziesiąta dwadzieścia. Był w stu procentach pewien, że Londyn będzie strasznie zatłoczony, więc przejazd do zakładu na pewno nie zajmie mu piętnastu minut. Już chciał wstać, kiedy nagle zadzwonił jego telefon. Wyjął aparat z kieszeni i spojrzał na wyświetlacz. Jego oczom ukazał się rząd nieznanych cyferek. Doskonale wiedział, kto to. Wiedział, również, co usłyszy. Przygotowywał się na to już od dawna, jednak teraz kiedy miał odebrać, zabrakło mu odwagi. Jeszcze przez chwilę przyglądał się wyświetlaczowi, jakby to miało coś zmienić, jednak nie mogło, a on doskonale o tym wiedział. W końcu przemógł się i nadusił zieloną słuchawkę, gotów na to wszystko, co teraz usłyszy.

                                                            ~~***~~
Tak wiem, miałam dodać wczoraj, jednak gdy już się miałam za to zabrać, przyszła burza i wyłączyli mi internet :< Tak więc nie miałam innego wyjścia jak dodanie tej notki dzisiaj ;p Mam nadzieję, że mi wybaczycie <3
 Macie tak czasami, że nie macie na nic siły, żadnego zapału, nie cieszycie się z niczego? Tak? To właśnie ja mam tak teraz. Zupełnie opuściła mnie chęć pisania tego bloga, nie tylko z wyżej wymienionych powodów, ale również z tego, że uświadomiłam sobie, że to, co to piszę... nie ma zbytniego sensu.. Nie ma w nim tego czegoś, a właśnie tym powinna charakteryzować się historia... Tylko znowu, gdy chcę porzucić pisanie tego bloga, czytam Wasze komentarze i na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Bo podoba się Wam to, co piszę, co naprawdę podnosi mnie na duchu... Dziękuję Wam za te wszystkie miłe słowa, jesteście wspaniali <333333
Tak więc sama nie wiem, co mam robić...

-Co do kwestii nowego rozdziału, to nie mam wyznacznika komentarzy, nie chcę Was do niczego zmuszać, jednak muszę powiedzieć, że komentarze strasznie dużo znaczą dla osoby piszącej, bo wtedy wie, czy to co pisze ma sens.. Jeżeli chcecie przeczytać, kiedy będzie następny rozdział oraz co w nim będzie, spójrzcie na ramkę obok..

No, to na tyle.. Do zobaczenia pod następną notką! <3 (mam nadzieję)

sobota, 4 sierpnia 2012

Rozdział 9


 Usiadł przed komputerem i czekał, aż w końcu na pulpicie pojawiło się powiadomienie o rozmowie. Szatyn kliknął zatwierdź i już po chwili jego oczom ukazała się jego czwórka przyjaciół.
 Wyszczerzył się do monitora.
  -Hazza! – wydarli się wszyscy.
  -Lou, Niall, Liam, Zayn! Czekajcie… coś przydługo… - stwierdził chłopak, na co reszta się zaśmiała. – Jak tam? Dajecie żyć Paulowi? – zapytał uważnie wpatrując się w ekran.
  -Jak na razie stracił przez nas trzy kubki. – odparł Liam.
  -Kubki? – Styles nie krył zdezorientowania.
  -Tak, Hazz. Kubki. No wiesz, takie coś, w czym pije się na przykład kawę. – wyjaśnił pogodnie Tomlinson.
  -Wiem, co to kubki, Lou. – warknął. – chodziło mi o to, dlaczego stracił przez was kubki. Co wy, mafia kubkowa jesteście?
  -Aaa… chyba że o to chodziło. – wyszczerzył się BooBear. – No tak,… to znaczy nie mafia, ale… chociaż w sumie… chłopaki zakładamy mafię kubkową? – Karotkowy spojrzał na swoich przyjaciół z entuzjazmem, na co oni parsknęli śmiechem.
Szatyn przewrócił teatralnie oczami.
  -Możecie mi wyjaśnić, o co chodzi z tymi kubkami? – dopytywał zirytowany.
Liam przepchnął Louisa z miejsca znajdującego się najbliżej kamerki i sam tam usiadł.
  -Od niego nie doczekasz się racjonalnej odpowiedzi. – westchnął Payne. – No więc nawiązując do tych kubków, to pierwszy poszedł w dość nietypowy sposób, ale pewnie nawet on cię nie zdziwi. Paul pił kawę i Niall stojący koło niego wydarł się do Zayna, aby ten przyniósł mu laptopa. Higgins tak się wystraszył, że wypuścił kubek z ręki. Z drugim już była inna historia. Poprosił nas, żeby któryś z nas nalał u soku, bo on jest zajęty. Poszedł Lou. Wszystko by było ładnie i pięknie, gdyby nie to, że w drodze powrotnej wpadł na Zayna i wypuścił kubek. – Liam wygłosił swój długi monolog.
  -A co z trzecim?
  -A, no tak… Niall chciał w ramach rekompensaty za sok od Lou, chciał przynieść mu nowy, a gdy już wracał, a raczej biegł jak nieogarnięty małpiszon, poślizgnął się na cieczy, którą wcześniej wylał Lou. – wytłumaczył Payne.
  -NIE WYLAŁEM GO! Ile razy mam ci powtarzać! – wydarł się Tomlinson. – A bynajmniej to nie było celowe. – mruknął, na co wszyscy się zaśmiali.
  -Dobra, nie będziemy tu gadać o jakiś kubkach, bo przecież nie po to robiliśmy tego Skypa. – odparł Loczek.
Lou przepchnął Liama ze swojego miejsca, a ten wylądował obok. Po chwili milczenia Karotkowy przyjrzał mu się uważnie.
  -A co do dawania komuś żyć, to jak z Ivy? Mam nadzieję, że nie jesteś dla niej aż taki podły.
Na te słowa, przed oczami Harrego pojawił się ciąg wydarzeń z udziałem dziewczyny. I jej słowa. Wiesz Anne i John mówią mi, że zachowujesz się dość… wrednie, co już nie raz doświadczyłam na własnej skórze. Czy był dla niej aż tak okropny? Przecież nie raz, jak się zdenerwuje, właśnie tak zachowuje się w stosunku do wszystkich. Ale ona nie była wszystkimi i dobrze o tym wiedział. No bo tamci go znają, wiedzą że najpierw na nich naskakuje, a następnie normalnie rozmawia. Ivy przecież mogła pomyśleć, że jest taki zawsze. A nie był. Po prostu denerwuje go ta cała sytuacja z Anne, a każdy który ma się za jej sprzymierzeńca, nie znając całej sytuacji, działa mu na nerwy. Więc jaki do niej był? Czy odebrała go jako zarozumiałego dupka? Sam nie wiedział dlaczego, ale od wczorajszej rozmowy, zaraz po jego wybuchu, chciał, aby miała o nim dobre zdanie.
Gdyby tylko mógł cofnąć czas, żeby nie spotkali się w takich okolicznościach, oddałby za to wszystko.
  -Jest… okey. – wydusił tylko.
Marchewkowy przyjrzał mu się uważnie. Pewnie wiedział, że kłamie. Jednak Harry był mu wdzięczny za to, że nie powiedział tego na głos. Właśnie za to go lubił. Wiedział, kiedy ktoś nie chciał roztrząsać danego tematu, a właśnie tak w tej chwili było.
  -No.. to jak tak koncerty? – zapytał Loczek, szczerząc się przy tym do ekranu.
  -Jest fajnie, ale… bez ciebie to już nie to samo. Fankom brakuje twoich zwrotek w piosenkach, Hazz. – mruknął Niall.
Szatyn mimowolnie posmutniał. To dzięki Directioners osiągnęli to wszystko, a teraz kiedy te setki ludzi przyszło na koncert, nie mógł tam być. Jasne, będzie jeszcze setki razy koncertował, jednak to nie będą już ci sami ludzie, ludzie którzy byli przekonani, że zobaczą  One Direction w komplecie.
 Westchnął cicho.
  -Powiedźcie fanom, że ich kocham, okey? Na najbliższym koncercie. Proszę róbcie tak na każdym.
  -Jasne, nie ma sprawy. – odparł Zayn i uśmiechnął się lekko.
Nagle z nikąd pojawił się Paul. Pewnie zorientował się, co się dzieje, bo przybliżył twarz do kamerki.
  -Cześć, Harry! – wyszczerzył się. –Wybacz, ale muszą kończyć. Właśnie wyjeżdżamy.
  -Hej, ale gdzie my jedziemy?! I po co?! – darł się Lou.
  -Nie powiem wam. Dowiecie się na miejscu.
  -Paaaauuuuul – Tomlinson przeciągał imię menadżera. – No weź!
Jednak mężczyzna był nieugięty.
  -Kończcie, mamy mało czasu. Za pięć minut widzę was w holu. – mruknął tylko i wyszedł z pokoju.
  -Dobra, idźcie. Nie chcę, żeby Paul dostał przez was nerwicy. – powiedziałem, czym wywołałem rechot chłopaków.
  -Za późno! – machnął ręką Zayn.
Uśmiechnąłem się.
  -Trzymajcie się. – odparłem.
  -Ty też, Hazz. – powiedział Lou i wyłączył rozmowę.
Harry jeszcze przez chwilę wpatrywał się w monitor.
Miał jeszcze pół godziny do przyjścia Ivy, więc zdecydował się zalogować na twittera. Całe jego mentionsy były zasypane wiadomościami od fanów. Pytali, co ze nim i jak się czuje. Czytając te wszystkie szczere pytania, poczuł wyrzuty sumienia. Udawał chorobę, bo Anne mu tak kazała, a przez to miliony osób się o niego martwi.
 Postanowił coś tweetnąć.

 Przepraszam, że tak długo mnie nie było. Czułem się strasznie, jednak już jest trochę lepiej. Dziękuję za Wasze życzenia z powrotem do zdrowia. Nawet nie wiecie, jak Was kocham! xx

Już sekundę później było dwadzieścia retweetów, rosnących wraz z upływającym czasem. Zajrzał w mentionsy. Ilość pisanych do niego wiadomości, również rosła z minuty na minutę. Loczek postanowił je odświeżyć i przeczytać pierwszą z nich.

@Harry_Styles Czy to znaczy, że skoro czujesz się już lepiej, to w przeciągu kilku dni wrócisz do koncertowania wraz z zespołem?

@MaggiexStylesx Ehm.. niestety nie…

Hazza poczuł się strasznie, więc wyłączył Twittera. A co jak ludzie zapytają dlaczego? Co wtedy powie? Bo jeżeli nie odpowie, to pomyślą, że gwiazdorzy i gdy reszta zespołu gra koncerty, on obija się w domu. W tej chwili pożałował, że w ogóle odpisał fance.
 Nagle po domu rozległ się głos dzwonka. Spojrzał na zegarek, upewniając się, czy to może Ivy. Tak, była punktualna. Z resztą jak zwykle.
 Zbiegł na dół, otworzył drzwi i zaprosił dziewczynę do środka. Szatynka obiegła wzrokiem całą przestrzeń.
  -Nie ma Anne? – zapytała.
  -Ta, jest ze znajomymi. Właśnie dlatego mówiłem ci, że zareaguje tak jak wtedy. – mruknął Loczek. – chodź do salonu.
  -Okay.
  -Chcesz coś do picia?
  -O, jakbyś mógł.
Dziewczyna usiadła na dużej kanapie i zaczęła przyglądać się własnym stopą. Od kiedy on był taki… miły? Po tym, gdy powiedział jej to wszystko o swojej matce, zachowuje się tak, jakby tych ostatnich dni nie było. Jakby wyparowały, a on zaczynał wszystko od początku/ Nie żeby Ivy miała mu to za złe, wręcz przeciwnie, cieszyła się z takiego obrotu sprawy, jednak było to co najmniej dziwne.
  -Mam sok pomarańczowy, wodę gazowaną, niegazowaną i mrożoną herbatę.. co chcesz? – zapytał szatyn z kuchni.
  -Może być mrożona herbata. – odparła.
Już po chwili chłopak przyniósł to, o co prosiła i postawił na stole przed nimi.
  -Przepraszam, że może zacznę tak prosto z mostu, ale… mówiłaś o tym wszystkim Johnowi?
  -O wczoraj? – Styles pokiwał głową. – nie, nie mówiłam.
Przez chwilę Harry zaczął jej się przyglądać z wyczekiwaniem. Jednak gdy zorientował się, że nie wie, o co mu chodzi, postanowił sam przejąć inicjatywę.
  -A powiesz? Jemu albo Anne?
Ivy westchnęła.
  -Pomimo, że wolałabym, abyś powiedział o tym swojej mamie, ja nie będę się do tego mieszać. Musisz sam zdecydować. – mruknęła i wzięła łyka herbaty, co od razu sprawiło jej ulgę po tak gorącym południu.
  -Ale tak szczerze, co by to zmieniło? – zapytał, patrząc jej głęboko w oczy.
  -Może zrozumiałaby, że robiła błąd i chciałaby naprawić relacje między wami? Sądzę, że już teraz próbuje to zrobić.
  -Wierzysz w garbate aniołki? Próbuje to zrobić tylko dlatego, że jestem sławny! Przed mediami chce stwarzać idealną rodzinę, a prawda jest zupełnie inna.
  -Powiem ci coś, okey? Musisz wiedzieć, że najważniejszą cechą ludzką jest przebaczanie, a więc może i ty powinieneś jej przebaczyć? Nigdy nie wiesz, co przyniesie jutro.

                                                ~~***~~
No i jest 9 ;D
~ Z racji tego, że wyjeżdżam (znowu xD) nowa notka pojawi się dopiero 20 sierpnia... Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe ;p
~ Mam też do Was prośbę, po prawej stronie znajduje się ankieta i byłabym bardzo, ale to bardzo wdzięczna, gdybyście w niej zagłosowali ;p
~ Informacje dotyczące nowego rozdziału, jak zwykle w ramce obok ;D
No to na tyle ;p Kocham Was <333

środa, 1 sierpnia 2012

Rozdział 8



         Ivy po raz pierwszy nie wiedziała jak zachować się w danej sytuacji. Normalnie, gdyby nie była do niego tak sceptycznie nastawiona, pewnie podeszłaby do niego i przytuliła. Tak jak to nieraz robiła ze znajomymi. Jednak w tym przypadku nie była zbyt pewna, co do swojego odruchowego wyboru. Pozostało jej się mu tylko przyglądać i czekać, aż się pozbiera, co nie trawo znowu tak długo.
  -Pewnie masz mnie teraz za mięczaka, co? – zapytał, świdrując ją swoim spojrzeniem. Pomimo, ze tego nie dopowiedział, Ivy wiedziała, że chodzi mu o to, kiedy siedział z twarzą w dłoniach przez jakieś trzy minuty.
  -Dlatego, ze straciłeś nad sobą panowanie? Nie, nie mam. – odparła.
  -No dalej! Powiedz to! – krzyczał Styles.
  -Nie chcę nic mówić. – mruknęła dziewczyna. – Ale… Nawracając do tego, co powiedziałeś.
  -Tak?
  -Dlaczego nie powiesz tego Anne? – zapytała niepewnie.
 Harry prychnął głośno, wyrażając swoje niezadowolenie.
  -Zareagowała by tak samo, jak wtedy.
  -Nie sądzę. A poza tym, dlaczego nie możesz spróbować? Co ci szkodzi? A tak sądzi, że jesteś na nią zły, bo… jesteś na nią zły. Tak bez żadnego powodu. I… John powiedział mi, że twierdzi, ze sodówka uderzyła ci do głowy. – mruknęła.
Przypatrywał jej się cały czas, nawet na chwilę nie spuszczając wzroku.
  -A ty jak twierdzisz? – zapytał.
  -Ja…
No właśnie, co ona teraz o nim sądzi? Musiała przyznać, ze sama nie do końca wiedziała. Zwykle oceniała ludzi po pierwszym wrażeniu, a to oznaczało, że szatyn odpadł z jej listy już na przedbiegach. Ale znowu z drugiej strony… Teraz zachowywał się inaczej, więc może by dać mu drugą szansę? Albo chociażby nie mieć go za rozwydrzonego nastolatka? Po krótkich zamyśleniach zdecydowała się na to drugie.
  -Wiesz Anne i John mówią mi, że zachowujesz się dość… wrednie, co już nie raz doświadczyłam na własnej skórze. Jednak dziś… byłeś inny…
  -Wierzysz mi?
Albo jej się zdawało, albo usłyszała desperację w jego głosie. Wzdychając, poczuła, że opuszczają ją resztki energii. Jednak to jego oczy, które przyglądały się jej z nadzieją, sprawiły, że zrozumiała, że ten chłopak potrzebuję zaufania bardziej niż czegokolwiek innego.
  -Wierzę. – odparła i uśmiechnęła się do niego delikatnie, co szatyn momentalnie odwzajemnił.

 Reszta popołudnia minęła im na rozmowie. Wprawdzie nie były to dość ważne tematy, a raczej to, co najbardziej lubią robić albo jakie filmy najchętniej oglądają. Jeżeli zaczynali o czymś rozmawiać, nawet się nie zorientowali, jak ten temat przerodził się w kolejny i następny po nim. Szatynka nie spodziewała się, że pomimo tego okropnego pierwszego wrażenia oraz wszystkich wrednych rzeczy, które do niej mówił, po jakimś czasie mogą tak naprawdę porozumiewać się bez żadnych sporów, a nawet, chodź skrywała to przed samą sobą, a tym bardziej przed Harrym, było to miłe. Nawet nie spodziewała się, kiedy wybiła siedemnasta, co oznaczało, że musiała wracać. Pożegnała się z Loczkiem zwykłym „cześć” i już kilka minut później zmierzała w kierunku swojego domu.

Harry nie wiedział, co o tym wszystkim sądzić. Był pewny tylko jednego, a mianowicie tego, że niepotrzebnie pochopnie oceniał Ivy. Była całkiem miła, a do tego rozmawiała z nim tak, jak z każdym innym rówieśnikiem, co musiał przyznać, bardzo mu się podobało. Nie traktowała go jak kogoś sławnego, więc miała u niego za to dużego plusa. Już nieraz doświadczył tego, że ludzie zadawali się z nim chociażby tylko dlatego, że w jego komórce znajdowały się numery telefonu połowy gwiazd światowego formatu, albo dlatego by załapać się na jakąś fajną imprezę. Ivy nie była taka.
 Jednak, pozostawała jeszcze inna sprawa. Czy dziewczyna powie prawdę Anne? Albo Johnowi? Czy może jednak zatai przed nimi ten bardzo istotny szczegół? To pokaże tylko upływający czas.

Ivy wbiegła do domu i rozejrzała się uważnie po mieszkaniu. Nikogo w nim nie było, więc pewnie John jeszcze nie wrócił z popołudniowej zmiany. I dobrze. Przynajmniej będzie miała trochę czasu dla siebie i dla swoich przemyśleń dotyczących dzisiejszego dnia i tego, czego się dowiedziała.
 Pospiesznie zdjęła buty i ruszyła do swojego pokoju. Położyła się na wznak na łóżku a wzrok tępo wbiła w sufit. Nagle do jej głowy zaczął napływać potok myśli. Praktycznie wszystkie z nich były związane z Harrym.
 Nie wiedziała, jak zareagować na to, co jej powiedział tylko dlatego, że przez bite półtora tygodnia miała mówione, że to on jest tym najgorszym. A jednak prawda okazała się zupełnie inna, chodź sama nie była przekonana do tego, czy w nią uwierzyć. No bo jasne, miała jego słowo…ale to wszystko. Mógł sobie przecież to zmyślić, tylko po to, aby wzbudzić w niej wyrzuty sumienia, co z całą pewnością mu się udało. Jednak… to jego oczy przepełnione bólem, podczas gdy opowiadał jej o tym wszystkim mówiły jej, że jest to całkowita prawda. Tylko znowu… To Anne byłaby tą złą? Kobieta, która tak ciepło ją przywitała i potraktowała niemal jak dobrze sobie osobę? Przecież to nie mogło być możliwe. Nie mogła się aż tak bardzo pomylić.
 Westchnęła głośno i wstała z łóżka. Postanowiła na razie dać sobie z tym wszystkim spokój. Stwierdziła, że lepiej nie mówić o tym nikomu i poczekać, jak się wszystko samo potoczy, a nie mając innego pomysłu, było to chyba najlepszą opcją.

  Harry wpatrywał się w ekran laptopa z niecierpliwieniem. Mieli przecież przeprowadzić rozmowę video, gdy tylko zespół skończy koncert, co teoretycznie powinno nastąpić już dawno. Gdzie oni do cholery są?! Zaczynał się już naprawdę denerwować. Znając tą czwórkę, mógł się spodziewać wielu strasznych rzeczy.
 Nagle go olśniło.
Przecież aktualnie przebywają w Hiszpanii! Jeżeli teraz w Londynie jest północ, to u nich jest pierwsza, a to oznacza, że to on się spóźnił! Pokręcił głową z niedowierzaniem. Jak mógł o czymś takim zapomnieć?
 Zrezygnowany odłożył laptopa i postanowił, że zadzwoni do chłopaków jutro, gdy tylko wstanie, tłumacząc im całą sytuację. Tak, to chyba była lepsza opcja, niż dzwonienie do nich po nocach. Pewnie i tak by nie odebrali, pomyślał.
 Po dłuższym nic nie robieniu, postanowił iść spać. Pomimo tego, że praktycznie nic dziś nie robił, był to naprawdę długi dzień.
 Noc upłynęła mu zdecydowanie za szybko. Pamiętał, jak zamykał oczy, a tu nagle jakieś pięć sekund później został obudzony przez słońce, które wlewało się strumieniami do jego sypialni.
 Zirytowany przetarł oczy i spojrzał na zegar, stojący na małej szafce nocnej. Dochodziła ósma. No nie! Znowu się nie wyspał! I to przez to piekielne słońce! Z ręką na sercu przyrzekł sobie, że od dzisiaj będzie zasuwał te cholerne rolety, byle tylko uniknąć kolejnych taki sytuacji.
 Zwlekł się z łóżka, wyciągnął z szafy spodnie i jakiś T-shirt oraz mozolnym krokiem ruszył do łazienki. Wziął szybki prysznic, a następnie przebrał się w przyniesione przez siebie ubrania. Po skończonej porannej toaletce, ruszył z powrotem do swojego pokoju. Pierwszą rzeczą o której sobie przypomniał było to, że miał przecież zadzwonić do chłopaków.
 Chwycił komórkę i wybrał numer Louisa. Był pewny, że tylko on z całej czwórki odbierze telefon. I nie pomylił się. Nie minęły dwie sekundy, a w słuchawce rozbrzmiał głos Tomlinsona.
  -Czesć Hazz.
  -Hej Lou, słuchaj bardzo was przepraszam, za wczoraj, ale kompletnie zapomniałem o zmianie czasu i zorientowałem się dopiero po jakieś godzinie. Pewnie długo czekaliście… Ale jakby coś to możemy dziś pogadać na Skype. Obiecuję, że tym razem nie zawalę – zaproponował Styles.
  -Jasne. – odparł Karotkowy, Harry był pewny, że się teraz uśmiecha. – Tylko… wiesz, jak już, to teraz. Potem Paul gdzieś nas wywozi i nie chce nam powiedzieć, kiedy wracamy. Nie pytaj po co. – dodał, uprzedzając Loczka.
Szatyn zaśmiał się, wyobrażając sobie ich ochroniarza mającego pod kontrolą tą czwórkę świrów. Dobrze, że jego tam nie ma, bo wtedy Higgins całkowicie straciłby panowanie nad sytuacją, dlatego że on i Lou bardzo lubili nie tylko wystawiać cierpliwość Paula na próbę, ale urządzać z dnia na dzień coraz to większy zamęt, którego skutkiem była pulsująca żyła na skroni Paula.
  -To zbierz chłopaków i … tak za trzy minuty? – zapytał Styles.
  -Okey, tylko jakby co nie miej za złe tego, że wejdziemy później. Niall jeszcze śpi, a przecież wiesz jak ciężko go dobudzić. Moglibyśmy wynieść go z pokoju, wsadzić do samochodu i wywieźć go za miasto, a on nawet nie zorientowałby się, że coś się dzieję. – wymamrotał zrezygnowany Tomlinson.
  -Nie martw się, wspieram cię mentalnie! – oświadczył, czym wywołał rechot swojego przyjaciela.
  -Lepiej jak byś tu był, pomagając mi się obronić przed wściekłym Horankiem, a nie mówisz mi, że mnie wspierasz mentalnie!
  -Dobra, Lou. Pogadamy na Skype. – powiedział przez śmiech.
  -Okey, okey. – mruknął i się rozłączył.
Harry jeszcze przez chwilę przyglądał się wyświetlaczowi, kręcąc przy tym głową z niedowierzaniem. Tak bardzo brakowało mu towarzystwa tej bandy idiotów. Nie mógł uwierzyć, że tak naprawdę spotka ich dopiero we wrześniu. Jednak był jeszcze Skype, a więc może nie wszystko stracone?

                                                         ~~***~~
Jest kolejny xD Przepraszam Was bardzo za to, że dodałam go dopiero dzisiaj, ale nie miałam internetu (FUCK!) Mam nadzieję, że rozdział się Wam podoba ;D A tak w ogóle to szykujcie się na kolejny taki jakby zwrot akcji, który pojawi się niebawem ;D
Dobra to chyba na tyle ;D 
Paaa <33

(W ramce obok macie informacje dotyczące kolejnego rozdziału ;D)